Do tego w pracy bardzo pilnie i z zaangażowaniem oraz wyjątkowo zgodnie pomagały mi małe rączki. I co - i na nic to się nie zadało?? Niestety wysiłek nie został nagrodzony. Ale po kolei...
A miało być tak pięknie:
Jeszcze zaraz po włożeniu do piekarnika wszystko wyglądało całkiem obiecująco... Martwiłam się troszkę, że może tego ciasta mało, że będzie niskie...
Jednak nie minęło 30 minut, a moje obawy zupełnie zniknęły. Przynajmniej te obawy, bo w ich miejsce pojawiły się inne: CO SIĘ DZIEJE?? Ciasto zaczęło się unosić do niepokojących rozmiarów, coraz wyżej i wyżej... Tak, wtedy już wiedziałam, że ta Wieża Babel upadnie... Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego to byłoby zbyt piękne...
A oto ukrojony kawałek gotowego - nazwijmy to oględnie - ciasta. Uwaga - osobom o słabszych nerwach odradzam powiększanie zdjęcia i przyglądanie się jego miąższości i konsystencji. To nie tak miało być:(
Na pocieszenie mam za to świadomość, że przy produkcji tego ciasta dwie osoby bardzo miło spędziły razem czas a te zapachy podczas pieczenia, te nadzieje... tego wszystkiego nawet najobrzydliwszy, niejadalny zakalec nam nie odbierze:) Kto zna dobry przepis na Zebrę? A kto wie, co mogło pójść nie tak???
Wprawdzie ciastem się nie najedliśmy, ale niech chociaż robot wyszukiwawczy Googla sobie podje: wieczór panieński w Krakowie na pierwsze danie, a na deser przewodnicy po Krakowie
pozdrawiam:)
A dodawałaś oranżady ? ;)
OdpowiedzUsuń