czwartek, 28 marca 2013

Polemika, SPA i talony na... ;)

Niedawno znana i lubiana (także przeze mnie) vlogerka Azjatycki Cukier nakręciła bardzo ciekawy i informatywny film z serii dotyczącej życia w Singapurze i emigracji do Singapuru. Pod filmem wywiązała się dość nieprzyjemna dyskusja zahaczająca o światopoglądową, której poziom... cóż - nieco niepokoi;)
Tak, dałam się nawet na moment wciągnąć i zabrałam głos po przeczytaniu niektórych komentarzy, dotyczących rzekomego trybu życia polskich mam (w odróznieniu od wyzwolonych, singapurskich singielek). Sprawdziłam przed chwilą - komentarze te już nie istnieją, pozostały tylko moje odpowiedzi. Otóż zirytował mnie napastliwy ton i słowa przeciwstawiające "życie pełne wyzwań" "siedzeniu na 4 literach i taplaniu (!) się w pieluchach"... To tak w skrócie... Co ciekawe, kiedy śmiałam wnieść głos polemiczny, zostałam posądzona o wyidealizowany obraz macierzyństwa przez "naczytanie się bloga Kasi Tusk";P (nota bene na oczy tegoż nie widziałam...) No cóż, moje doświadczenie to 4-latek na stanie i prawie 32 lata własnego życia, ale może faktycznie jak dorosnę, to zrozumiem ;P

Zupełnie pomijam fakt, że rodzicielstwo to moim zdaniem JEST przygoda i wyzwanie, nie będę tu wartościować, może dla kogoś nie, nie ważne - każdy ma prawo do własnego osądu...
Natomiast przekonanie, ze matka, to zahukany kocmołuch, który tylko TAPLA SIĘ w pieluchach, o nich rozmawia, nimi żyje... a, i jeszcze co w tej rozmowie padało - zindoktrynowana przez Kościół CO ROKU RODZI DZIECKO (face palm...) 

Dobra, czas kończyć, wstydu oszczędzić, pozostaje pusty śmiech. 
Nie wiem dlaczego akurat tak, ale ja dopiero będąc mamą stałam się kobietą naprawdę zadbaną, innych tematów nie poruszam, bo bym musiała długo pisać, a to niby blog urodowy, zaznaczę tylko mam rożne zainteresowania, ale pieluchy nigdy do nich nie należały;)

Pisałam tutaj kiedyś o Krakowskim Klubie Mam, gdzie poznałam wspaniałe, inteligentne i wartościowe osoby, z którymi w tym miesiącu byłyśmy na weekendowym wypadzie do SPA, z okazji Dnia Kobiet, zapraszam na kilka fotek:





Marcowa zima w pełnej krasie:) 


Jacuzzi i masaże - super relaks:) 



A wieczorem knajpa




 

A wracając już do samego tematu SPA, dziś zaczyna się Truduum Sacrum - czas najważniejszy dla Kościoła i dla chrześcijanina. Można zafundować sobie duchowe SPA, do tego zachęcali krakowscy kapucyni, po raz kolejny już w tym roku organizując akcję "talony na spowiedź". Jak też tam byłam, talony po krakowskim Rynku roznosiłam i ludziom o nich gadałam;) Wyglądały tak (kosmetyki to tylko "propozycja podania";)):


Jedyna okazja wyspowiadać się gratis, nie załapałeś się? Będziesz słono bulić! Niestety rozdania już Wam nie zrobię;)

Ale najważniejsze było tutaj własnie słowo "gratis". Nie, to nie jest tylko przedświąteczna promocja. W świecie, w którym, żeby osiągać sukces, być docenionym, szanowanym, zdobyć mega pracę w Singapurze, trzeba na to zapracować, ciężko zapracować, zasłużyć... W świecie, w którym darmowe sample i supertanie glossy boxy rozdawane są tylko po to, żebyś potem kupił pełny produkt, prawdziwa DARMOWOŚĆ, pozbawiona interesu, to rarytas. 

Ale Bóg kocha Ciebie gratis, za darmo. Nie za Twoje dobre zachowanie, nie za to nawet, że pójdziesz przed Świętami do tej spowiedzi i zdzierżysz mniej lub bardziej ogarniętego księdza... 

Bóg kocha Ciebie, bo jesteś Jego dzieckiem, jedynym i niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju. On zna Ciebie po imieniu i woła po imieniu. A Jego łaska, przebaczenie, zbawienie jest dla Ciebie. Dzisiaj. Za darmo. 

Talony były mała prowokacją, ale za nimi kryją się te prawdy. Doświadczyć ich na nowo - to moje wielkanocne życzenia dla siebie i dla Ciebie (zamiast arcymądrego wierszyka o wesołym zającu, smacznym święconym i mokrym dyngusie).

Ciao.
Marta 


wtorek, 26 marca 2013

Nietypowy KONKURS:)

Zapraszam serdecznie na organizowany przeze mnie konkurs, który adresuje do wszystkich miłośników gier i gierek oraz zagadek kryminalnych;) Szczególnie zapraszam mieszkanki Krakowa i okolic jak również osoby wybierające się do Krakowa w kwietniu.

Można wygrać jedzonko w fajnym miejscu, założę się, że go nie znacie;) A kto nie lubi odkrywać fajnych miejsc, zwłaszcza takich nieco ukrytych, ale z miłym tarasem, w sam raz na zapowiadane przez meteorologów wiosenne ciepełko? Kraków, a zwłaszcza krakowski Kazimierz to skarbnica klimatycznych knajpek!
Więcej szczegółów o konkursie znajdziecie tutaj.


Dodam jeszcze, że głównym bohaterem mojego dzisiejszego makijażu jest przepiękny kobaltowy cień z Inglota w numerze 388, matowy. Zainspirowałam się Aliną Rose, a dokładnie jej makijażem, który wczoraj pojawił się na FB. Kobalt to jedyna niebieskość, która nałożona na całą powiekę nie wygląda u mnie tandetnie;) No bo nie wygląda, prawda?;)

pozdrawiam i do następnego:)
Marta

niedziela, 24 marca 2013

Czarna kreska na dolnej linii rzęs - za czy przeciw?

Szybki post z dzisiejszym makijażem. Postawiłam przede wszystkim na kreskę. Dość grubą i rzucająca się w oczy;)



Tak, mam opadające powieki, jednak uważam, że - jak każda z nas - mogę sobie pozwolić na umiejętnie namalowana kreskę:) Nie jestem miłośniczka makijażu ani stylistyki typu pin-up, wolę poszaleć z cieniami i kolorami niż stawiać na kreski, jednak wiadomo - czasem i na krechę mam ochotę.
Zauważyłam, że w blogosferze panuje (żeby nie powiedzieć - pokutuje) przekonanie, że czarna kreska na dolnej linii rzęs obciąża oko, ciągnie je w dół i ogólnie wygląda niekorzystnie, zwłaszcza w przypadku opadających powiek (czyli w przypadku większości z nas, w mniejszym bądź większym stopniu).

NIE ZGADZAM SIĘ. Dawno dawno temu, kiedy Słońce było bogiem, nie było jutuba, a ja malowałam się zgodnie z poradami Mamy oraz własną intuicją, królowała u mnie własnie kreska NA DOLE. U góry pojawiała się rzadko (fakt, nie było takich kosmetyków jak teraz, pamiętam nieśmiałe początki eye-linerów które były wielką nowością jako takie no i oczywiście nie potrafiłam się nimi posługiwać...). Kreska u dołu oka się sprawdzała. Po prostu. Zawsze wyglądało to atrakcyjnie. Moja opadająca powieka to nie tyle uwiąd starczy, co typ budowy oka - za młodu było podobnie a jednak ta dolna kreska, w tandemie z tuszem do rzęs, robiła większość makijażu. Po prostu oko stawało się wyraziste, widoczne w tej raczej mało wyraźnej słowiańskiej twarzy;)

Kreskę na dolnej linii rzęs robi się szybko, łatwo i przyjemnie. NIE mam na myśli linii tzw. wodnej (w środku oka). Bynajmniej. Jeśli nieco odsuniemy kreskę od samych rzęs i trochę ją pogrubimy (lub lekko rozetrzemy) to fantastycznie nam ona powiększy oko. Teorii z "obciążaniem" nie kupuję;)

Kreska na górze może i jest elegancka, klasyczna, modowa itd. ale nie jest w niczym lepsza od kreski na dole:) A już fatalnie wyglądają stylizacje z mocną kreską na górnej powiece i wcale nie zaznaczoną dolną powieką, czasem nawet bez maskary. W moim odczuciu to oko, zlewające się przy dolnej krawędzi ze skórą, rozmyte - wygląda sztucznie, niezdrowo i nieestetycznie. Teorii o "uniesieniu" w ten sposób oka też nie łykam;)

Moim zdaniem ładnie pomalowane oko jest nie tyle "uniesione" co przede wszystkim - wyraźne, widoczne, zaakcentowane. Amen. 

A oto moja dzisiejsza "obwódka" wokół oka:)




To co,przekonałam kogoś?;)

pozdrawiam,
Marta






wtorek, 19 marca 2013

Współpraca bloggerów z markami kosmetycznymi - badanie

Ciekawa jesteś czy należysz do grupy wannabies, zawodowych bloggerek czy liderek opinii? Wiesz co ma największy wpływ na pozytywna współpracę marki kosmetycznej z bloggerką? Jeśli chcesz się dowiedzieć kilku ciekawostek na ten temat, polecam artykuł, który pojawił się na subskrybowanym przeze mnie portalu marketingowym.

Mnie zaskoczył nieco wybór wartości i antywartości cenionych przez internautów, np. w szeregu antywartości znalazła się klasyka. Subiektywnie rzecz ujmując  wydaje mi się, że w blogowym światku urodowym klasyka cieszy się dużą popularnością.... Dla mnie dobrym przykładem jest tu blog Florencebeauty, osoby niezwykle popularnej, jednak - moim zdaniem - świadomie promującej klasykę w swoich stylizacjach, zarówno ubraniowych jak i makijażowych. Zresztą i na innych blogach czerwone usta i czarny liner zazwyczaj odbierane są pozytywnie, kwitowane pełnym uznania stwierdzeniem: "klasyka"... No więc jak z tą klasyką na blogach urodowych: wartość, czy antywartość?

A teraz czas na szczere wyznanie: mam w sobie coś z wannabies;)

Artykuł przeczytacie tutaj.
Ciekawa jestem Waszych opinii, zwłaszcza jako bardziej doświadczonych bloggerek niż ja;)

A poniżej mój dzisiejszy - tym razem nudny i klasyczny - makijaż i kilka ujęć z francuskiej knajpy "Chleb i wino" (przy Placu Szczepańskim) którą odwiedziłam po raz pierwszy. Po raz pierwszy też na moim talerzu wylądowało takie COŚ;) Apetyczne, czy nie bardzo?;)









pozdrawiam serdecznie!
Marta 

poniedziałek, 18 marca 2013

Niebezpieczny kolor na oku - nie lękajcie się;)

Lubie rzucać wyzwanie niebezpiecznym kolorom w makijażu, kolorom, których być może książkowo i teoretycznie powinnam unikać jak diabeł święconej wody;) W końcu pod oczami mam cienie, cerę mam naczynkową i blaaaadą (!!!) (patrz: poprzedni post), mam swoje lata, jestem Polką, katoliczką, matką tak więc powinnam być stonowaną i szacowna matron.... wrrrróóóóóćććć;)
A figa.
Wszystko co niebezpieczne i dzikie można przecież oswoić. Wszystko z wyjątkiem mnie;)
Zachęcam Was do eksperymentowania z "nietwarzowymi" kolorami, które "gaszą kolor Waszej tęczówki", w których "oko wygląda jak podbite", które są "nietwarzowe" i "do niczego nie pasują" albo "nadają się dla klauna do cyrku". Wszystko - moje drogie - zależy od dobranego odcienia, temperatury koloru, od reszty naszej stylizacji (pstrokaty makijaż "nie idzie" z pstrokatym strojem!) oraz od umiejętnego wykonania make-upu, bez przesady i przerysowania...

Zapraszam na makijaż w kolorach burgundu - tego od "podbitych oczu"... ;)
Tak własnie wczoraj wybrałam się na spacer po dawnym krakowskim getcie i zwiedzanie nowootwartej wystawy. O dziwo - nikt nie oferował mi pierwszej pomocy medycznej (mimo, że zwiedzałam Aptekę pod Orłem...)

W roli głównej wystąpił burgundowy cień z Inglota nr 55 AMC oraz cień Bell z serii Satin Mat w numerze 144. O Inglocie nie ma już co się rozgadywać - wiadomo - jakość świetna. Natomiast nie wiem, czy znacie matowe cienie Bell. Kosztują grosze a są świetne - mają super aksamitna konsystencję i bardzo dobre krycie. Do nabycia w drogeriach Firlit. Polecam. Użyłam tez błyszczyka z Inglota w kolorze zgaszonego różu, ale tylko dlatego, że usilnie staram się go zużyć, nie jest to produkt godny polecenia.

Jak Wam się podoba? A czy Wy używacie niebezpiecznych kolorów?












pozdrawiam!
Marta



sobota, 16 marca 2013

Jam jest najjaśniejsza pani - czyli post dla bladolicych;)

Zawsze byłam blada. Słowo "blady" ma zabarwienie pejoratywne, dlatego za nim nie przepadam, wolę określenie "jasna karnacja". Niestety, lata temu, za moich czasów szkolnych, kiedy to ideałem urody była kobieta opalona na skwarek, moja białość/bladość/trupia bladość;) - budziły nieraz zainteresowanie/troskę (??) - w każdym razie - emocje. Jak dziś wspomnę niektóre sytuacje, to aż  mi skóra cierpnie i żałuję, że mój język był jeszcze wyparzony;) Ale o nietaktach urodowych jeszcze pogadamy w innym poście. Póki co dość wspomnieć, że zawsze była "tą bladą", moja bladość była wręcz cechą charakterystyczną, do tego stopnia, że nieraz osoby trzecie (np. prowadząca zajęcia na kursie języka włoskiego, gdy miałam jakieś 17 lat...) publicznie pytały co się ze mną dzieje, że jestem taka blada, jakbym co najmniej miała skonać na poczekaniu... ;)



Miałam zresztą okres w życiu, kiedy chodziłam na solarium. Na szczęście moja świadomość odnośnie szkodliwości tego zabiegu, zwłaszcza dla twarzy, rosła, powoli acz systematycznie i kiedy zrobiłam sobie serie seansów przed ślubem  żeby jako tako wyglądać w jasnej (choć nie białej, a ecru) sukni, zasłaniałam już twarz ręcznikami jednorazowymi;)

A jak jest dzisiaj? No cóż, na pewno obecnie mam dużo więcej pewności siebie, mam też swoje lata;P co sprawia, że niektórzy pewnie dwa razy się zastanowią  zanim zrobią jakąś uwagę dotyczącą mojego wyglądu;) Tak czy inaczej zawsze miałam ws obie nieco przekory i szczyptę zamiłowania do prowokacji, tak więc udało mi się polubić a nawet pokochać swoją bladość - ową "królewską karnację" jak mawiało się u mnie w rodzinie, charakterystyczną dla jaśnie(nomen omen)pani, której nie strzaskało słońce jako, że nie musiała pracować w polu;) Zresztą jest jeszcze inne piękne określenie mojego typu cery - porcelanowa:) - czyli bardzo, bardzo jasna, z delikatnie różowym, chłodnym zabarwieniem. To jest oryginalne i może być atutem! Jest niejako moim znakiem rozpoznawczym, bo już od kilku lat nie opalam się WCALE. Problemem są dla mnie jedynie nogi, ale jeśli chodzi o twarz i okolice;) jestem i raczej będę biała.

Jeszcze kilka lat temu, problemem, a wręcz zmorą był dla mnie dobór podkładu. ZAWSZE mazidło odcinało się od szyki, ZAWSZE było zbyt ciemne, zbyt żółte lub zbyt pomarańczowe... I niestety  - większość drogeryjnych smarowideł upiększających taka jest nadal. Czasem w recenzjach podkładów na youtube dziewczyny opowiadają o naprawdę jaśniutkich podkładach i polecają je bladolicym, kupiłam kiedyś za taką rekomendacją najjaśniejszy odcień fluidu intensywnie kryjącego z Pharmaceris. Oczywiście nie był idealny - nieco za żółty i za ciemny, oddałam więc koleżance - teraz już wybrzydzam, bo wybór większy;)

Boszsz... ja jak nie lubię tych żółtych podkładów - przecież podkład o chłodnym, delikatnie różowawym odcieniu NIE BARWI skóry na różowo, a z porcelanową skórą po prostu idealnie się stapia i maskuje zaczerwienienia i naczynka! Taki własnie był (i jeszcze jest, choć trzecia buteleczka się własnie kończy) mój podkład z Collistara Perfect Wear, który uwielbiam m.in. za prześliczny jaśniutki kolor (ocień 0 - jakże by inaczej) z delikatnie różowymi tonami. Wspaniale mi pasuje także odcień Porcelain z Lili Lolo - polecam serdecznie:) Nawet w perfumeriach wszystko inne było zazwyczaj nieco ciemniejsze i nieco bardziej żółte. Ale ostatnio na allegro natknęłam się na ciekawostkę za niewielkie pieniądze - podkład z Maybellinie Whitestay UV, niedostępny w Polsce: o taki:) 

Poniżej możecie zobaczyć jego próbkę na mojej ręce w porównaniu z moim - dotychczas najjaśniejszym ever - Collistarem (który nadal idealnie mi pasuje rzecz jasna;))


I co? Stał się cud - jest chyba leciuteńko za jasny nawet dla mnie - wybrałam najjaśniejszy odcień snow white:) I jestem w siódmym kolorystycznym niebie, bo ten efekt bardzo mi się podoba - wszak co za jasne lub za ciemne "książkowo" wcale nie musi być takim w praktyce. W praktyce jest to bardzo fajny podkład o naprawdę niespotykanie jasnym kolorze. Jeśli do tego odpowiednio posłużymy się różem lub/i bronzerem, mamy szanse pięknie wymodelować twarz i uzyskać fantastyczny efekt Królewny Śnieżki:) 
Moim zdaniem podkład jest warty wypróbowania, testuję go od kilku dni a swoją opinie zaktualizuję kiedy uda mi się ocenić dogłębnie inne jego właściwości (poza kolorem). Póki co mam jedno zastrzeżenie - łatwo o efekt maski, więc trzeba uważać z ilością i dobrze rozetrzeć. Niewątpliwym atutem, na który osobiście tez poleciałam, jest filtr UV o faktorze 18. 
Podczas zakupów na all kupiłam tez lakier i śliczny róż Astora, w którym dosłownie się zakochałam:)











A poniżej moja gęba tylko w tym nowym podkładzie Maybelline Whitestay UV + delikatnie nałożony nowy róż, a potem wersja z pomalowanym okiem i lakierem na pazurach:)








Bladolice: czego używacie? Czy też lubicie podkreślać swój jasny odcień cery, czy raczej staracie się opalić?
pozdrawiam
Marta




czwartek, 14 marca 2013

Z serii: o mnie, czyli moja praca - co robię w Krakowie?:)

Tych z Was, którzy chcieliby coś więcej dowiedzieć się o moim życiu zawodowym, o tym, dlaczego Kraków znaczy dla mnie tak dużo i co z tego wynika, zapraszam na film, a dokładnie na pierwszą część z serii traktującej o moim zawodzie wyuczonym i wykonywanym oraz ulubionym:)
Może ktoś z Was się zainspiruje, a może będziecie mieć pytania? Mam nadzieję, że tak. Zapraszam.
A makijaż na tym filmie wczorajszy - dokładnie można go zobaczyć w poprzednim poście - papieskim:)
Jeśli zaś chcecie wiedzieć jeszcze więcej o Krakowie, zobaczyć mojego drugiego bloga - tego krakowskiego i poczytać co nieco - zapraszam na tą stronę.


pozdrawiam i do następnego:)
Marta




środa, 13 marca 2013

Buonasera! :) Franciszek i makijaż;)

Dzisiaj po ważnym zebraniu wspólnoty mieszkaniowej wraz z mamą i synkiem udaliśmy się na Plac Wolnica na naszym pięknym, krakowskim Kazimierzu by posiedzieć w jakiejś klimatycznej knajpce i może zjeść kolację... Właśnie wysiadaliśmy z samochodu, kiedy zatelefonował do nas mój brat oznajmiając, że właśnie z bratową oglądają transmisję z Rzymu... No cóż, Kazimierz i klimatyczne knajpki poczekają - w te pędy odpaliliśmy z powrotem silnik (po drodze jeszcze przesiadka mnie i Kuby do mojego samochodu..) i niemal "na sygnale" zajechaliśmy po nasza kamienicę...

Udało się, byliśmy na czas, włączyliśmy telewizor jeszcze przed przedstawieniem nowego papieża...
Nie Włoch? WOW - ale super!
Ameryka Południowa? - Ekstra!
Jezuita? - ja nie mogę - "czarny papież";))
Franciszek? - WOW - jeszcze lepiej!

Powiem Wam, że byłam mega podekscytowana i wzruszona i uroniłam łezkę nawet przy tej wzniosłej chwili:)


A na załączonym obrazku możecie zobaczyć, jak bardzo czerwony cień (piękny zresztą) podkreśla nie tylko zieloną tęczówkę ale i zaczerwienione oko. Jak planujecie płakać, to nie malujcie oczu na czerwono;)
A na fotce Inglot 366 roztarty tez inglotowym burgundem 55 AMC a wszystko podkreślone lajnerem - równiez Inglota - w numerze 41. 

 Kiedy ogłoszono nazwisko elekta trochę zdębiałam i mam wrażenie, że nie tylko ja... Nie słyszałam wcześniej o tym kardynale... ale po tym pierwszym przemówieniu przyznaję, że jestem bardzo dobrej myśli. Urzekło mnie proste i bezpośrednie "dobry wieczór"! Jak ktoś na FB zauważył, an to nie poważył się nawet Karol Wojtyła;) Czasy się zmieniają - IDZIE NOWE! 
Modlitwa o braterstwo, modlitwa jeden z drugiego - fajne wezwanie.
Niesamowicie mnie ujął prośbą o modlitwę za siebie samego zanim udzieli błogosławieństwa. Szacun!
I ten uśmiech! Jestem ZA - teraz tylko czekam na wyjaśnienie czy Franciszek z Asyżu czy Franciszek Ksawery...

Dla mnie wybory papieża to sprawa niezwykle ważna, poruszająca i uroczysta chwila, przede wszystkim ze względów duchowych ale także nie ukrywam, że kręci mnie cała ta tradycyjna otoczka... Od wczoraj śledziłam z zapartym tchem inaugurację konklawe... Niesamowita jest ta łacina, te wszystkie formuły od wieków te same, te symboliczne gesty; zamkniecie drzwi Kaplicy Sykstyńskiej, słowa "extra omnes", przede wszystkim palenie kart do głosowania i to wyczekiwanie na biały dym... A potem jako ukoronowanie: HABEMUS PAPAM. No i mój krakowski Zygmunt się obudził i zadzwonił;)

Ale ale, jako historyk i miłośnik takich dziwacznych nieraz tradycji, przy tym jestem w jakimś sensie chrześcijańskim postępowcem;) Liczę na pontyfikat z powerem, na prawdziwie Nową Ewangelizację, na większe otwarcie Kościoła dla świeckich, na zbliżenie Kościoła hierarchicznego do zwykłych ludzi, na rozkwit Kościoła charyzmatycznego - jest nadzieja.

A to jeszcze moje zdjęcie zrobione na bieżąco z nowym Ojcem Świętym:) 


Buona notte:)
Marta 




wtorek, 5 marca 2013

Cashmere Powder Pearls - odrobina luksusu i luksusowe przemyślenia...

...odrobina - to odrobina. Nie, nie mówimy o legendarnych meteorytach z Guerlain, a czymś dużo bardziej dostępnym i nie urągającym zdrowemu rozsądkowi w kwestii ceny... Pewnie dla wielu z Was produkt do twarzy, którego cena regularna (ja kupiłam w promocji:)) to mniej niż 40 złotych, nie jest luksusowy, jednak tym razem pozwolę sobie na prywatne mini-rozważanie na temat luksusu. Wolno mi;)

Otóż miałam wczoraj ciężki dzień. Dzień z takich, co to niby świat się nie wali, ale mimo wszystko rzeczywistość skrzeczy, żeby zacytować klasykę. Zawsze cierpiałam na pewną męczącą przypadłość: oto kiedy coś szło nie tak, było mi z jakiegoś powodu źle, mniej lub bardziej świadomie starałam się jeszcze bardziej wszystko pogrążyć (myślą, słowem i uczynkiem;)), nieraz tak nużałam się w tej swojej subiektywnej niedoli, może po cichu licząc, że skoro aż tak bardzo mi źle, to wreszcie ktoś lub coś się nade mną zlituje i odwróci mój los;) Widzicie jak brzydko? Jak bezwolnie? A fe!

Mój światopogląd i coraz to nowe odkrycia (co nieco na ten temat w tym poście) nie pozwalają mi na kontynuację tej opłakanej pseudostrategii na chandrę i problemy... Temat rzeka, ale podzielę się z Wami myślą, że człowiek wierzący nie ma problemów - ma zadania:) A to naprawdę dużo zmienia. Ale ale, czasem z naszych "otchłani rozpaczy" jest nas w stanie wyciągnąć powiedzmy... suplementacja magnezu i trochę więcej snu. Wiem, prozaiczne, jak ktoś lubi malowniczo i patetycznie, to tej drogi nie polecam, ale o zgrozo - czasem - zamiast solidnej intelektualneo-emocjonalnej rozkminy na daną chwilę lepszy będzie zakup kuleczek. Na przykład takich:







Trochę konkretów - Cashmere Powder Pearls to puder w kulkach firmy Dax Cosmetics, o którego istnieniu dowiedziałam się z kanału Szusz. Swoją drogą miłym zaskoczeniem było dla mnie, że firma Dax zajęła się produkcją kolorówki, zobaczymy, czy pociągną ten wątek. W każdym razie kuleczki występują chyba w trzech wersjach kolorystycznych, moja to numer 01 - wariant rozświetlający. Na eleganckim kartoniku, w które zapakowany był słoiczek z kulkami przeczytałam, że "perełki bezowe delikatnie ocieplają cerę a lśniąca biel i dwa odcienie różu ożywiają ją i odbijają światło tuszując widoczne oznaki zmęczenia". Brzmi zachęcająco, prawda?



A ja miałam kilka dobrych powodów by je zakupić: promocja w Superpharm (gdzie zbieram punkty w programie lojalnościowym), brak rozswietlacza na stanie (takie niedopatrzenie woła o pomstę do nieba!), żadnych, ale to żadnych dotychczasowych doświadczeń w temacie produktów w kulkach (skandal!!) no i ten kiepski nastrój, który tym razem zakwalifikowałam do tego właśnie rodzaju terapii;)

Powiem Wam, że te kuleczki mają w sobie coś magicznego, magnetycznego i - mimo relatywnie niewygórowanej ceny (kulki choćby z Avon'u i Oriflame są droższe...) - własnie luksusowego. Jak wspomniałam - to moje pierwsze kulki ever, może dlatego z taka ekscytacja odkrywam ich urok? 

Pudełeczko nie jest wypełnione perełkami, jest ich tylko pojedyncza warstwa na dnie i w słoiczku pozostaje zaskakująco dużo pustej przestrzeni. Z jednej strony nie powinnyśmy dać się zwieść - i tak produktu jest aż - o losie - 20 gramów i ich zużycie zajmie mi prawdopodobnie około stu dwunastu lat... Swoją droga jednak takie a nie inne proporcje wielkości słoiczka i zawartości potęgują moim zdaniem to wrażenie luksusu - oto mamy do czynienia z czymś cennym, czymś, co zasługuje na odpowiednią przestrzeń i oprawę. Niebyleco. 


Lekkie, delikatne kolory z domieszką eleganckiej śmietanki (bo nie jest to czyta biel) też robią swoją robotę;) A do tego zapach - mocny, lekko pudrowy, może nie wyrafinowany, ale bardzo trafiony - tchnący elegancją. I sama funkcja produktu - rozświetlanie, które - chcę wierzyć - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pokrywa twarz subtelna woalką szlachetnego blasku... Efekt na pewno jest subtelny, czasem ledwie widoczny i bardzo, ale to bardzo oświetleniozależny, dlatego nawet nie próbuję uchwycić go na zdjęciu. Zresztą, może jeszcze przyjdzie na to czas. Tak czy inaczej, kiedy zanurzam pędzel w słoiku z kuleczkami i aplikuję je na twarz - to moja chwila rozkoszowania się poczuciem piękna, elegancji, bycia zadbaną i kobiecą. Wiem, że kulki czarują, że pewnie obiecują mi więcej, niż mogą dać ale z pełna świadomością ulegam tej magii:) 



Sama forma produktu - kulki - gra tu niebagatelna rolę. Dawniej trochę się z tych wszystkich kuleczek makijażowych podśmiechiwałam: już nie wiedzą spece od marketingu co wymyślić, bo dlaczego niby kulki miałyby mieć inne właściwości, niż ten sam puder w formie prasowanej?? Miałam wrażenie, że działa tu mechanizm podobny do tego, który każe producentowi karmy dla kota zaklinać ją w fantazyjne kształty gwiazdkowych i serduszkowych chrupek, barwionych do tego na różne kolory... I w sumie, to dalej w jakimś sensie się pod tym wszystkim podpisuję, jednak najśmieszniejsze jest to, że mimo wszystko poczułam magię, chcę ją czuć dalej i nie chce by ten czar prysnął! Dlatego dość o kocich chrupkach. Perłeki Cashmere to jednak coś więcej:) 



Wspaniale jest być kobietą i móc czasem tak szczerze cieszyć się czymś tak prostym i w gruncie rzeczy banalnym. Oczywiście nie jako źródło życiowej energii, ale jako taki niewielki dopalacz, pomagający osiągnąć nastrój bardziej odpowiedni do zdobywania głębin:) 

I jeszcze na koniec cytat z pewnej książki:

"Pragniemy posiadać piękno, o które warto zabiegać, o które warto walczyć, piękno  które jest jądrem tego, czym naprawdę jesteśmy". Dla mnie te kuleczki symbolizują nasze, kobiece pragnienia. Ale to już temat na zupełnie oddzielną opowieść:)



A Wy - macie swoje kuleczki? A może w Waszych zbiorach jakiś inny produkt pełni podobną funkcję i zaspokaja podobne potrzeby?:) 
Do następnego!

Marta 





niedziela, 3 marca 2013

Ciepło, cieplej...wiosna => makijaż z użyciem wściekłego różu

Marzec. W tym tygodniu ma być już ciepło, nareszcie. Wszyscy wokół mnie maja już serdecznie dość zimy, ale ciepło niespiesznie aczkolwiek konsekwentnie wsącza się do mojego życia, każąc mi sięgnąć po nieco zapomniany róż ze Sleek'a w odcieniu Aruba. Założę się, że nawet wśród zagorzałych sleekomaniaczek mało która o nim słyszała, już nie mówiąc o posiadaniu w swoich zbiorach. 
Słowo "róż" w przypadku Aruby staje się oksymoronem. W tym różu nie ma ani grama różu - jest za to wściekły, boleśnie mocno napigmentowany pomarańcz, teoretycznie całkowicie nie do użytku  zwłaszcza w moim przypadku - absolutnego bladziocha, o książkowo zimnym kolorycie!

(Tutaj mała anegdotka - myślałam, że odkąd mocniej i staranniej się maluję, etykietka "bladej' już się mnie tak mocno nie czepia... No cóż, niedawno okazało się, że rozmawiające o mnie osoby trzecie, gdy chciały mnie zidentyfikować - wyjaśnić komuś mnie znającemu o kim mowa;) - najpierw dwoiły się i troiły i nic. Dopiero jak padło: taka blada - no, taka blada - osoba zainteresowana w lot pojęła o kim mowa:))) - ale na szczęście ja swoją bladość lubię i poważam:) 

A wracając do Aruby - da się? Pewnie, ze się da. I wygląda to całkiem nieźle. Przerobiłam się po prostu trochę na cieplaka:) Róż trzeba aplikować umiejętnie i ostrożnie, a wszystko będzie dobrze! Pamiętajcie jednak, że usta nie powinny być różowe, należy pilnować ciepłej tonacji makijażu
Ożywczym, przełamującym dodatkiem nadającym kontrastu była zielona kreska ze srebrnymi drobinkami z Catrice. Na ustach szminka Catrice z serii Ultimate Colour 010, na to niemalże transparentny (buuuu) błyszczyk L'Oreala ( z ledwie zauważalną, ciepła poświatą). Kolor cienia pasuje do pazurków, które zobaczycie na zdjęciu w lusterku. 









Jak Wam się podoba Aruba? Jestem super zadowolona, że mam w sumie niewielką, ale niezwykle urozmaiconą "kolekcję" kosmetyków kolorowych;) Dzięki temu można spełniać zachcianki i kaprysy, a któraż kobieta tego nie lubi?

pozdrawiam serdecznie i czekam na Wasze komentarze

ps. wiem, że chłodnemu lepiej w chłodkach. Ale nie mogę się powstrzymać przed świadomym łamaniem zasad, chociaż od czasu do czasu:) Nota bene na moim zdjęciu profilowym w googlu tez mam na sobie ten rózyk;) 

ps.2 efekt jaki widzicie na ustach bardzo mi się podoba i uważam, że jest niezwykle uniwersalny, świetnie się sprawdza także w przypadku mocniejszych makijaży oczu!

Marta