piątek, 30 listopada 2012

Jeden piekny cień Inglot

Dzisiaj coś dla fanek neutralnych, ale ciekawych i niebanalnych odcieni w makijażu oka. Coś dla osób z definicji obawiających się koloru różowego, ale doceniających jego właściwości optycznie budzące i otwierające zaspane ślepia jak również podbijające kolor każdej tęczówki. Bo tak to własnie jest z różem. Nie musi być to kiczowaty neon w stylu Barbie, może to być delikatna, świetlista poświata, lekko opalizująca i niejednoznaczna, z nienachalnym pigmentem, ale z tym czymś, co sprawi, że makijaż wygląda pięknie. Elegancki róż. Oksymoron? Moim zdaniem niekoniecznie. Zobaczcie, co Wam dzisiaj proponuję.
Przed Państwem Inglot 142 AMC Shine:





Nie sądzę, by te zdjęcia w pełni oddały jego wdzięk i wielowymiarowość. Pięknie łączy się z fioletami, np. z perłowa lawenda o numerze 420 oraz z czernią. Z brązem tez się nie pogryzie;) Na szybko, można go tez ostawić solo - obleci. Niby neutralny, ale jednak nieco fantazyjny, prawda? Podoba się?;)

Z takim cieniem na oku można spokojnie iść na Wawel albo - zwłaszcza w połączeniu z czernią - na wieczór panieński w Krakowie;) 

pozdrawiam!
Marta

niedziela, 25 listopada 2012

Stylowe imprezy - odsłona druga

To co? Dobra, gorąca czekolada w listopadowy dzień? Na przykład taka jak ta, moja piątkowa?;)


Ten weekend obfitował w estetyczne i apetyczne smakowitości w doborowym towarzystwie.
W sobotę wzięłam udział w imprezie "andrzejkowej" organizowanej przez ludzi ze studiów, z mojego roku. Przy okazji poznałam nowe miejsce na moich ukochanym Kazimierzu - okazało się, że oprócz znanego mi pubu "Zaraz wracam" przy ulicy Bożego Ciała jest jeszcze "Zaraz wracam tu" przy Miodowej  którego długo musiałam poszukiwać:) Miejsce okazało się całkiem sympatyczne, a sama impreza niczym wehikuł czasu przeniosła mnie pamięcią w miniony już jakiś czas temu;) okres studiów. Niesamowite jakie szczegóły i niuanse zachowały się w pamięci kolegów z roku! Fantastycznie było tez spotkać osoby niewidziane przez całe lata, niektórzy przyjechali specjalnie na nasze spotkanie z innych miast! Musze autorytatywnie stwierdzić, że tego typu imprezy to wyśmienity pomysł:) To jedyne w swoim rodzaju uczucie, kiedy jednocześnie możesz wspominać "tamte czasy" jak jakąś odległą, historyczną epokę, dumać nad tym jak bardzo świat się zmienił i jak to za "naszych czasów" było inaczej, a jednocześnie widzieć młodych i uśmiechniętych ludzi którzy wyglądają i zachowują się cały czas tak samo:) Spotkanie po latach to jest to!

Mały Rynek - w drodze na Kazimierz

Zaraz wracam tu

powrót

A niedzielne imprezowanie w domowym zaciszu zaowocowało tym razem bardzo udanymi ciasteczkami z masłem orzechowym w roli głównej. Pycha! Korzystałam z tego przepisu. Robi się je bardzo łatwo i szybko a efekt naprawdę super. Zobaczcie jaki apetyczne:)





Żeby formalnościom zawodowym stało się zadość zaproszę Was na zwiedzanie Krakowa z przewodnikiem oraz na wieczór panieński w Krakowie, a tymczasem żegnam, mam nadzieję, że jutro znowu zaglądniecie i zostaniecie na dłużej:) 
pa
Marta
















piątek, 23 listopada 2012

Makijaż dnia i błyskotka

Kiedy przemierzałam alejki między regałami, nagle zobaczyłam magnetyczną, złocistą poświatę... To było coś zdecydowanie bardziej atrakcyjnego... dlatego oprócz planowanych zakupów, czyli pasty do zębów  szamponu i płynu do demakijażu w moim koszyku z Super Pharm znalazł się najnowszy puder rozświetlający z Essence - Breaking Dawn. Jeszcze nigdy nie miałam rozświetlacza i jakoś nie bardzo chciałam się do tego typu kosmetyków przekonać, ale w końcu nastąpił ten dzień:) Nie ukrywam, że gdyby nie bardzo zachęcająca cena, to najpewniej tej zmysłowo-złocistej mgiełce sprasowanej w estetycznym puzdrze kazałabym zmykać na drzewo. A tak - jakoś wróciłyśmy do domu razem. Koszt - 12,99.

To, co podoba mi się w tym rozświetlaczu, to satynowa tafla, która tworzy na wybranych partiach twarzy, nie jest to feeria drobinek dobra dla klauna albo innego przebierańca. Połysk jest delikatny i szlachetny. jedyny mankament (który oczywiście dla kogoś z Was może być zaletą) to dosyć ciepłe zabarwienie, nie wiem jak się sprawdzi przy mojej wybitnie chłodnej karnacji, ale pożyjemy, zobaczymy (przede wszystkim w rożnych światłach zobaczymy). Puderek wygląda tak:



Użyłam go w dzisiejszym makijażu. Na powiekach dominowały za to jesienna szarość i fiolet. O fiolecie Inglota już pisałam w jednym z poprzednim postów, dzisiaj przedstawię Wam jeszcze szarość o numerze 387 Matte. Bardzo lubię ten cień. jest fantastycznie napigmentowany i ma bardzo ładny, chłodny odcień szarości z niebieskawymi tonami. Dla mnie ot szarość idealna. Nie przepadam za srebrem w makijażu, ale taka matowa szarość jest bardzo elegancka. Coś, co może niektórym przeszkadza, to nieco kredowa konsystencja tego cienia, sprawiająca, że dość mocno się pyli i kruszy. Ja mu to wybaczam, zwłaszcza, że zawsze aplikuję cienie na bazę i wówczas przyczepność jest baz zarzutu:)

Tak wygląda:


I moja gęba z zastosowaniem wszystkich powyższych polepszaczy;) 





Pozdrawiam Was serdecznie i czekam na komentarze: macie te cienie? Lubicie takie kolory? A ulubione rozświetlacze?
No i jeszcze tradycyjnie zapraszam na gry miejskie do Krakowa oraz na wieczory panieńskie w Krakowie;) mam nadzieję, że strony troszkę się wywindują przy okazji;) 

pozdrawiam
Marta






czwartek, 22 listopada 2012

Prosty makijaż dzienny - od zombiaka do "jako-taka"


Zapraszam na 10 minut w moim poranno-zombiakowatym towarzystwie. Dobrze, że wiecznie niewyspane i zaspane stworzenia jak ja mają w zanadrzu ten oręż - moc makijażu. Ale nazwa jest trochę przewrotna. Nie myślcie  że makijaż to dla mnie tylko kamuflaż i mozolne szukanie choćby cienia doskonałości. Nie, makijaż to przyjemność, to chwila dopieszczenia siebie samej, relaks i zabawa, to ten czas pewności, że z wszystkimi niedoskonałościami i tak jesteśmy piękne i warto się trochę namachać pędzelkami, żeby ze zmniętoszonej snem ropuchy wydobyć królewnę;)

Zapraszam na filmik, poniżej lista użytych kosmetyków (o których prędzej czy później chętnie poopowiadam Wam):






- baza pod cienie Artdeco
- krem Dream Fresh BB Maybelline
- cienie Inglot: 328 Matte, 349 Matte, 53 AMC
- Paleta Too Faced Natural Eye cienie Silk Teddy i Heaven
- duo do brwi Catrice
- tusz do stylizacji brwi Eyebrow Stylist Wibo
- bronzer Catrice 020 Deep bronze
- róż Natural Collection w odcieniu Pink Cloud
- korektor Bourjois Healthy Mix
- maskara Douglas Absolute
- szminko-błyszczyk Celia z kolekcji Nude, numerek się starł;)
- pędzelki: Hakuro, Rossman, no name

Czy jeszcze o czymś zapomniałam? Aha, no i jeszcze nieodłączne linki;) wieczory panieńskie w Krakowie i zwiedzanie Krakowa - dziękuję za uwagę googlusiu;)

A Was wszystkie zapraszam do subskrypcji bloga i pozostania ze mną w kontakcie - nowe posty prawie codziennie!!

pozdrawiam serdecznie
Marta


środa, 21 listopada 2012

Stylowa impreza odsłona pierwsza:) - KKM

Zgodnie z podtytułem będę pisywać o stylowych imprezach. Mam szczęście w jednej z takich krakowskich stylowych, a na dodatek cyklicznych imprez uczestniczyć dość często, in spe - co wtorek, de facto - trochę rzadziej ale tylko trochę;) Dzisiaj zapraszam moje Czytelniczki na chwilę do naszego stolika, żebyście mogły poczuć odrobinę tej niezwykłej atmosfery, która przyciąga mnie na spotkania regularnie, już od prawie trzech lat. Na spotkania Krakowskiego Klubu Mam.

Spotkania zrodziły się z potrzeby serca naszej koleżanki Beaty, która będąc mamą niespełna wtedy rocznego dziecka poczuła się wyalienowana i przytłoczona swoją rolą i odczuła potrzebę spotkań z innymi mamami - spotkań w knajpce, wieczorem, bez dzieci, gdzie będzie można w luźnej atmosferze pogadać o wszystkim lub po prostu posłuchać, pobyć i wyrwać się z kieratu domowej rutyny. O tych naszych spotkaniach naprawdę wiele by pisać. Skąd ja się tam wzięłam? Nasza Matka Założycielka ze swoim ogłoszeniem na forum emama trafiła na właściwy moment;) Pierwszy rok bycia mamą był dla mnie najtrudniejszy i tę śmiało rzuconą w eter inicjatywę podchwyciłam z dzikim entuzjazmem. Byłam na naszym pierwszym spotkaniu i tak chodzę do dziś.
Teraz te spotkania zaspokajają już nieco inne potrzeby, my się zmieniamy, zmienia się nasza sytuacja, zmieniają się lokale w których się spotykamy (obecnie mamy już trzecią miejscówkę, ale zawsze blisko Bagateli;)) ale nie zmienia się moja chęć uczestnictwa w spotkaniach, gdzie spotkałam wspaniałe osoby, zaprzyjaźniam się i gdzie niezmiennie mogę delektować się aksamitną atmosferą kobiecości;)

Poza wtorkowymi spotkaniami regularnie spotykamy się z dziećmi, urządzamy imprezy tylko dla dorosłych;),  spotkania w formie warsztatów rozwojowych, nawet jeździmy na wakacyjne wypady. Wszystkie jesteśmy mamami (bardzo lubię słowo "mama":)) ale nasze rozmowy bynajmniej nie kręcą się wokół przysłowiowych zupek i kupek. O dzieciach owszem rozmawiamy i to chętnie, ale to tylko jeden z tematów. Muszę przyznać, że zasiadając we wtorkowy wieczór w Mamma Mia przy Karmelickiej mam przy stoliku naprawdę doborowe towarzystwo osób światłych, inteligentnych  dowcipnych, kreatywnych i po prostu nietuzinkowych i wartościowych. No i co ważne - nie jesteśmy hermetyczną grupką wzajemnej adoracji - jeśli sama jesteś mamą i szukasz towarzystwa lub wiesz o kimś takim w swoim otoczeniu - serdecznie zapraszamy!! Kiedyś musi być ten pierwszy raz, ale do odważnych świat należy - skontaktuj się z nami tutaj, zapraszamy Cie serdecznie.
A oto kilka migawek z wczoraj - jemy, pijemy, oglądamy katalogi;) śmiejemy się, dyskutujemy, wzajemnie się inspirujemy i po prostu jesteśmy sobą... Fajnie, nie?










A jeśli jeszcze nie jesteś mamą, pamiętaj o nas w przyszłości! Póki co może bardziej zainteresuje Cię organizacja wieczoru panieńskiego w Krakowie który w nietuzinkowy sposób organizują przewodnicy po Krakowie. ;)

Do następnego!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Żółć mnie zalewa;P

Każdy ma czasami gorszy dzień, chwilę, kiedy - gdyby miał akurat w ręce łopatkę i foremkę i bawił się w piaskownicy, na pewno rzuciłby z impetem tymi utensyliami i energicznie odmaszerował. Piaskownica, piasek .. no własnie - gorsze dni i gorsze humory jakoś nieodmiennie kojarzą się z kolorem żółtym. Może to wszystko ma jakieś powiązanie z teorią czterech humorów, o której słuchałam (z wysiłkiem, bo ciężko się słuchało...) na wykładach z historii idei? Tak czy inaczej dla wszystkich złośnic mam dobrą wiadomość: żółty cień Inglota nr 474 z drobinkami (seria Double Sparkle) jest bardzo udanym żółtym cieniem, ładnie wygląda na powiece,  ma dobrą pigmentację i nie traci na intensywności w procesie rozcierania. Lubię go łączyć z kolorem pomarańczowym  brązowym i złotym. Jest jak najbardziej noszlany i naprawdę warto spróbować. Zrobię makijaż żeby Wam udowodnić:) A póki co pokażę Wam tego pięknisia z którym juz od dawna bardzo dobrze się dogaduję - możecie teraz żółknąć z zazdrości;)


Inglot 474 w świetle sztucznym

Inglot 474 w świetle dziennym
I I jeszcze obowiązkowo wieczory panieńskie Kraków mogą stanowić całkiem udany element zwiedzania Krakowa z przewodnikiem;) 

do następnego:)
Autor: Marta Frankowska-Luty


niedziela, 18 listopada 2012

ZEBRAło mi się na płacz... czyli dzisiejsza porażka kulinarna

...no, może nie aż na płacz, ale na złość na pewno. Bardzo się starałam, po długim i aktywnym dniu specjalnie wybrałam się na zakupy by wieczorem zjeść pyszne ciasto, tak pyszne, jak zawsze robi Basia - Zebrę:)
Do tego w pracy bardzo pilnie i z zaangażowaniem oraz wyjątkowo zgodnie pomagały mi małe rączki. I co - i na nic to się nie zadało?? Niestety wysiłek nie został nagrodzony. Ale po kolei...

A miało być tak pięknie:


Jeszcze zaraz po włożeniu do piekarnika wszystko wyglądało całkiem obiecująco... Martwiłam się troszkę, że może tego ciasta mało, że będzie niskie... 


Jednak nie minęło 30 minut, a moje obawy zupełnie zniknęły. Przynajmniej te obawy, bo w ich miejsce pojawiły się inne: CO SIĘ DZIEJE?? Ciasto zaczęło się unosić do niepokojących rozmiarów, coraz wyżej i wyżej... Tak, wtedy już wiedziałam, że ta Wieża Babel upadnie... Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego  to byłoby zbyt piękne...


A oto ukrojony kawałek gotowego - nazwijmy to oględnie - ciasta. Uwaga - osobom o słabszych nerwach odradzam powiększanie zdjęcia i przyglądanie się jego miąższości i konsystencji. To nie tak miało być:(


Na pocieszenie mam za to świadomość, że przy produkcji tego ciasta dwie osoby bardzo miło spędziły razem czas a te zapachy podczas pieczenia, te nadzieje... tego wszystkiego nawet najobrzydliwszy, niejadalny zakalec nam nie odbierze:) Kto zna dobry przepis na Zebrę? A kto wie, co mogło pójść nie tak???

Wprawdzie ciastem się nie najedliśmy, ale niech chociaż robot wyszukiwawczy Googla sobie podje: wieczór panieński w Krakowie na pierwsze danie, a na deser przewodnicy po Krakowie

pozdrawiam:)

sobota, 17 listopada 2012

Parada brązów - cztery cienie Inglot

Samograje. Nieodzowne w każdej kosmetyczce. Czasem odgrywają rolę neutralnych przyciemniaczy strategicznych punktów, czasem - to one sama grają pierwsze skrzypce na całej powierzchni powieki. Poza beżami i jasnymi perłami - chyba najwierniejsi towarzysze większości naszych makijaży. Ale brąz brązowi nierówny, potrafią różnić się między sobą diametralnie.
Swój aktualny skład Inglotowych brązowych kółeczek dobierałam długo i starannie i jestem z niego bardzo zadowolona. Moje brązy różnią się między sobą nie tylko odcieniem, ale i wykończeniem - każdy egzemplarz reprezentuje inny jego typ. A oto one:

Inglot 112 AMC Shine


Cień raczej niedoceniany w blogosferze i urodowym światku YT. Wielowymiarowy, mocno opalizujący na złoto ale z delikatnym podbiciem różu, co bardzo ładnie widać na drugim zdjęciu. Przypomina mi znany cień Patina z MAC'a (Patina jest nieco bardziej oliwkowa, ale podobnie opalizuje). Wykończenie AMC Shine, czyli perła z drobinkami. Fajnie nadaje się na cała powiekę, lubię go też łączyć z bordo lub ciemna oliwka w załamaniu i zewnętrznej części oka. Jestem przekonana, że bardzo będzie służył niebieskookim, pięknie wydobywając kolor tęczówki. 

Inglot 402 Pearl


Absolutny klasyk. Chyba jeden z najlepiej się sprzedających i najsłynniejszych cieni Inglota. Bardzo ładny, mocno perłowy brąz z domieszka złota i bardzo subtelną, lekko zauważalna poświata fioletu. Niektórzy uważają go za dupe'a osławionego Satin Taupe z MAC'a (chyba najsłynniejszy cień świata?) jednak w moim odczuciu Inglot w tym przypadku jest nieco mniej złożony i niejednoznaczny, na pewno ma mniej tej domieszki fioletu i szarości, która z macowego Satinka czyni hit hitów. Co nie zmienia faktu, że jest to piękny kolor, bardzo dobra jakość i pigmentacja. Bardzo ten cień polecam, także ze względu na to, że idealnie nadaje się do makijazu pospiesznego, kiedy nie mamy czasu na kombinowanie i poprawianie błędów  Wystarczy dobre rozświetlenie tu i tam a ten cień sam w sobie ma tak bogata barwę, że odwala za nas całą robotę. Dodatkowo jest na tyle neutralny i niezobowiązujący, że do wszystkiego pasuje, mam na myśli zarówno resztę make-up'u jak i ubrania. 

Inglot 349 Matte


Moje UKOCHANE błotko. Absolutne odkrycie, nie wiem dlaczego o tym cieniu zupełnie sporadycznie można usłyszeć w wizażowym świecie w sieci. Jest absolutnie genialny. najprościej można opisać go jako matowy, średni, bardzo chłodny brąz. Świetna pigmentacja, na skórze wygląda dokładnie tak samo, jak w opakowaniu. Konsystencja aksamitna, cień bardzo dobrze się rozciera. To, co ja w nim po prostu kocham to kolor. Jest genialny. Dla mnie to idealny kolor taupe, tak poszukiwany dzięki swojej uniwersalności i chłodnej tonacji. I faktycznie - także dzięki matowemu wykończeniu jest to super uniwersalny cień. Może pełnić na powiece wszystkie funkcje, jedynie poza rozświetlającą;) Pięknie wygląda na całej powiece ruchomej, podkreślony czymś mocniejszym w kąciku i załamaniu. Doskonale się prezentuje sam w roli tego "czegoś mocniejszego" do jasnych cieni, a co najważniejsze - jest niezwykle neutralny i naturalny w tej roli, tak, że można nim spokojnie zmiękczać przejścia kolorystyczne pomiędzy zupełnie innymi kolorami! Wyśmienicie podkreśla załamanie powieki tworząc nienachalne wrażenie naturalnej głębi. Pasuje do każdej karnacji, nie ma miedzianych ani złotych tonów. Moim ostatnim odkryciem jest nakładanie go obszerną plama na całą powiekę ruchoma i rozcieranie w załamaniu i kąciku, z MOCNYM rozświetleniem w kąciku wewnętrznym. Wtedy przepięknie wychodzi jego niejednoznaczny, głęboki, chłodny kolor z tonami szarości a nawet fioletu. Absolutnie matowy, fantastycznie się łączy z mocną, rozświetlająca perłą (np. znany Inglot 395 Pearl). Na pewno w moim TOP 3 jeśli chodzi o cienie Inglot. Poniżej na zdjęciu w towarzystwie 402 Pearl.  


Inglot 53 AMC
Ostatni z moich Inglotowych brązów to klasyczny, raczej ciemny odcień z chłodnymi drobinkami (srebro głównie). Mało znany, przyjemny i przydatny cień, który szczególnie polecam osobom początkującym gdyż trudno zrobić sobie nim krzywdę (plamę;)). Za to miłośniczki mocnej pigmentacji będą raczej rozczarowane. Ja go lubię i używam aczkolwiek nie zastąpi mi mocnej czekolady, gdzie jedno dotkniecie pędzlem to niemal za dużo. Taki cień mam ale już z innej firmy, choć miałam też kiedyś z Inglota (nie pamiętam numeru). Przyjemny cień, ale szału nie ma;)


Jeśli z powyżej przedstawionych okrąglaczków miałabym wybrać tylko dwa, na pewno byłyby to 402 i 349. Jeśli ktoś brutalnie by mi nakazał mi rezygnację z trzech i pozostawienie sobie tylko jednego - byłoby to jednak błoto:)
Podzielcie się proszę Waszymi typami jeśli chodzi o idealne brązy na powiekę - czekam:)
A w tzw. międzyczasie zapraszam na gry miejskie w Krakowie i wieczory panieńskie w Krakowie, mam nadzieję, że tematem zainteresuje się ktoś więcej niż Wielki Brat Google;)

Do następnego!


piątek, 16 listopada 2012

Garść inspiracji - buty, książki, akcesoria

Pewnie doskonale wiecie, że w sklepach zazwyczaj nie wolno robić zdjęć. Celowo piszę "zazwyczaj", gdyż - jak zaraz zobaczycie, jest to możliwe - albo sprzedawca przymknie oko, albo wyrazi zgodę po zapewnieniu, że to tylko kilka fotek i tylko do pokazywania, do żadnych niecnych celów;) Takimi to własnie sposobami udało mi się zrobić poniższe fotografie, tym niemniej na wszelki wypadek nie napiszę w którym centrum handlowym je robiłam (po co ktoś miałby mieć nieprzyjemności nie daj Bóg). Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre z fotek dorobią się dzięki Wam i waszej lekturze tego posta zacnego miana inspiracji:)

Buty. Od razu uprzedzam, że u mnie nie zobaczycie raczej wysokich obcasów, nie przepadam za nimi, nie tylko ze względu na wygodę, ale po prostu do mnie raczej nie pasują, do mojej osobowości;) (czyżby zatem była to osobowość płaska? hmmm;)) Zobaczcie co wczoraj przyciągnęło moja uwagę:



Buty ze Heavy Duty, na niewielkiej platformie ukrytej w środku, czyli dobre dla osób chcących w dyskretny sposób dodać sobie troszkę wzrostu. Cena znośna - 219 zł. 




To już takie bardziej emupodobne, jednak mają w sobie nieco więcej kształtu, a przez to zapewne ciut mniej szpanu;) Podobają mi się, ale poleciałam na futerko, niestety tylko w górnej części buta (o ile dobrze pamiętam). Heavy Duty again. No i ta cena - ponad 400 zł...



Jak widać powyżej - jednak pojawił się obcas. W tej formie jest u mnie dobrze tolerowany:) Bardzo, bardzo ładne te buciki z Heavy Duty! 





A to już Aldo. Bambosze te nie są piękne, ale mają fajne futro na całej powierzchni buta, nie tylko dla ozdoby u wylotu nogawki, jak to ma miejsce w zdecydowanej większości przypadków. A gdzie najbardziej marznie się w obrębie kończyn dolnych? W palce, chyba, że tylko ja tak mam;) Drogie były, na pewno więcej niż 4 stówy.
No i na koniec kolejne buty Aldo. Fajne, prawda? Proste, ale coś w sobie mają. Na zimę troszkę za cienkie niestety. 




A teraz troszkę akcesoriów. Otóż uroczyście ogłaszam, że w Claire's pojawiło się sporo zausznic, czy też nausznic, który dotąd ze świeca można było szukać w sklepach stacjonarnych. Jest sporo wzorów, najróżniejsze modele, powiązane z kolczykiem lub "autonomiczne";) Ta niżej, z gwiazdkami kosztuje niecałe 15 zł i jest urocza, przyda się można na jakiś prezent Mikołajowy. Niektóre kojarzyły mi się z przepięknym zbiorem tego typu biżuterii, jaki możemy podziwiać na wystawie w Podziemiach Rynku Głównego w Krakowie. W średniowieczu ten rodzaj ozdoby był bardzo popularny, bardziej niż dzisiaj. 




A wracając do Mikołajowych inspiracji - w Home&You bardzo spodobały mi się te konie z porcelanowego origami. Taki koń, to naprawdę elegancka ozdoba jakiegoś stosownego areału w mieszkaniu, jednak z braku stosownego areału moje serce nie zabiło mocniej a portfel odetchnął z ulgą. 




Ten miś to także Home&You. Czyż nie jest uroczy? Jak już jesteśmy przy muzealnych skojarzeniach, to przywodzi na myśl gablotę w muzeum w Fabryce Oskara Schindlera, gdzie możemy oglądać niezwykły depozyt rodziny Sosenków. Jest to kolekcja przedwojennych, a raczej "wojennych" zabawek. Nikt by się nie domyślił  że to jeden z najcenniejszych elementów całego muzeum, te niepozorne autka, laleczki i misie. Podobno kolekcja warta majątek. A ten miś sklepowy tez niewiele mniej - bo aż 49 zł. Tę cenę częściowo tłumaczy fakt, że to pozytywka:) No i drewno. 




W Empiku też nietrudno o prezentowo-świąteczne pomysły. Podzielę się zaledwie ułamkiem, bo też nie chciałam wystawiać na próbę cierpliwości sprzedawców z tym aparatem;) Te płyty chciałabym mieć:




Taka książka mi się w oczy rzuciła. Ja wprawdzie nie bardzo włosowa, tzn. z włosami na chwilę obecną robię bardzo, bardzo niewiele poza myciem i jakiem takim czesaniem. Ale wiem, że autorka Jaga Hupało ma w blogosferze i na YT wyrobiona markę i że wiele z Was poświęca swoim włosom mnóstwo uwagi, więc może kogoś zainteresuje. 


Za to jeśli chodzi o te książki poniżej, zdecydowanie rozważam zakup. Chyba, że wpadnie na to Święty Mikołaj? 
Po lekturze (wiele lat temu) poradnik "Grzeczne dziewczynki nie awansują" nic już nie było takie jak przedtem;) Ale może warto przeczytać coś nowego w tym klimacie?


Wprawdzie pracy sensu stricto nie szukam, ale książka może być bardzo inspirująca, sądząc także po tym, jak bardzo reklamowała ją pewna moja koleżanka, osoba bardzo przedsiębiorcza i obyta w tematyce rozwoju osobistego. Jeśli szukacie pracy, to bezsprzecznie warto poczytać. 


Inspirujący wyrywek:




No i na koniec asertywność - temat rzeka. Boom na asertywność i wszelkie treningi z nią związane pojawił się dobre kilka jak nie kilkanaście lat temu. Jednak obawiam się, że świadomość wielu ludzi na temat asertywności zatrzymała się na bardzo powierzchownym poziomie, nieco wulgaryzującym to pojecie. Ta medialna asertywność sprzed lat to po prostu umiejętność mówienia "nie" i koniec. I czasem przekonanie, że to bardzo dobrze o mnie świadczy, jeśli często i głośno wyrażam sprzeciw lub dezaprobatę - bo wtedy jestem postrzegany jako asertywny a nie jakaś sirota;) Niestety pod przykrywką tak rozumianej "asertywności" nierzadko kryje się zwykła arogancja i brak taktu przybierająca formę szczerości pozbawionej jakichkolwiek hamulców. A to nie ma nic wspólnego z prawdziwą asertywnością, które to pojecie wykracza daleko poza umiejętność odmawiania i walenia prawdy między oczy;) Polecam zgłębić temat:)



I przypadkowy cytacik:



Swoja drogą ciekawy temat z tą uzasadniona krytyką. Modny związek frazeologiczny - konstruktywna krytyka. Ale przecież ta uzasadniona krytyka potrafi bolec dużo bardziej, niż wydumana, prawda?;)

Na koniec tego przeglądu przedmiotów zacytuję przewijającego się wśród nich Sebastiana Karpiela-Bułeckę:

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso  ... :)


W przymierzalni


Ale jeszcze najpierw podkarmię głodomora: gry miejskie w Krakowie są fajne:) mogą przybierać tez formę wieczorów panieńskich w Krakowie:)

papa:*