poniedziałek, 12 listopada 2012

Cienie Inglota - cz. I.

Za oknem ponuro, ciemno i raczej depresyjnie, dlatego każda z nas sięga po wypróbowane sposoby na to, jak dodać sobie z rana kilka punktów życia  Kawa, lektura ulubionego bloga, makijaż... Tak, to moje sposoby, zwłaszcza, że wszystkie te czynności są niezwykle przyjemne a wykonywanie makijażu i cały proces wydobywania całkiem przyzwoitej facjaty z - nazwijmy to dyplomatycznie - brzydkiego, zapuchniętego i zmiętego kaczątka - to fascynujący proces;)
Na późna jesień proponuję zająć się poważniej kolorami:) Masz puste miejsce w paletce? Dokup wkład;) Co, nie masz jeszcze paletki Inglot? Biegnij do najbliższego sklepu. Możesz zacząć od całkiem małej, ale gwarantuje Ci, że na "trójce" się nie skończy...
Jestem przekonana, że większość z Was doskonale zna markę Inglot. Za mojej wczesnej młodości, czyli jakieś 15 lat temu, uchodziła za dość podrzędną, przynajmniej tak ją postrzegało pokolenia naszych mam. W ostatnich latach ofensywa Inglota po liftingu marki i produktów ogarnęła nie tylko Polskę, ale i świat. Firma ze wschodniej Polski może się poszczycić sklepami na całym świecie, nie wyłączając tak prestiżowych lokalizacji jak Dubaj czy Nowy Jork (Times Square!).
Inglot jest obecnie marką szanowaną i cenioną, no! W blogosferze aż gęsto i kolorowo od przeglądów tzw. kolekcji cieni, numerków i - przepraszam za wyrażenie - "dupe'ów" poszczególnych kolorów z innych, droższych firm...
Słowniczek: DUPE - z angielskiego - "zastępnik'? ;)
A jeśli chodzi o dupy;) to najczęściej chodzi o zastępniki osławionych, lecz horrendalnie drogich cieni firmy MAC. Ale o tym innym razem.
No dobra, to przyjrzyjmy się mojej...nie, nie kolekcji - po prostu przyjrzyjmy się po kolei moim skarbom - kochanym, okrąglutkim maleństwom firmy Inglot!
Pozwólcie, że nie zaprezentuje Wam wszystkiego od razu, przyjemność będziemy dozować, bo istotnie każdy z kolorów zasługuje na swoje 5 minut w świetle fleszy.
Zacznę od koloru, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku pozyskałam dzisiaj... Tak tak - w niewyjaśnionych okolicznościach paletka upadła na podłogę (byłam wtedy w drugim pokoju!) i mimo całej jej solidności i pancerności jeden cień całkowicie się rozsypał! (Dobrze, że tylko jeden, bo wypadły wszystkie, jednak większość nie odniosła poważniejszych obrażeń...) Za to... "always look at the bright side" - "wyrobiło się" wolne miejsce w palecie i ten próżnostan, ta zionąca pustką przestrzeń zwolniła mnie z jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Kierunek - galeria handlowa i sklep Inglota! Ufff, jest, miejsce zapełnione. Oto czym:

Inglot 446 P

Inglot 446 P na łapce;)

Inglot 446 P

Piękny, głęboki  śliwkowy kolor w wykończeniu perłowym - mniam - najbardziej udane wykończenie w wykonaniu firmy Inglot. Bohater dnia nosi numer 446, dodatkowo litera P oznacza perłę. Jest delikatnie opalizujący  zdecydowanie jest to kolor wielowymiarowy. Pięknie się komponuje z lawendowym 420 P i opalizującym 142 AMC Shine.
A jak Wam się podoba? Macie ten cień?
Do następnego, aha - tradycyjnie zapraszam na wspólne spacery po Krakowie oraz na nietypowy wieczór panieński w Krakowie i nie tylko:) Pa!
Autor: Marta Frankowska-Luty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz