W ostatnim poście pisałam o najnowszym inglotowym zakupie. Nie był on dla mnie łatwy, bo kolorówka to dla mnie rodzaj dzikiej przyjemności, trudno to powiązać z utylitarnym kierowaniem się zdrowym rozsądkiem... Zwłaszcza, że ja nie kupuje ton kolorowych kosmetyków, bynajmniej, umiar jest, a jakże;) Więc kiedy już kupuję... to zazwyczaj puszczam wodzę fantazji i nieczęsto powracam na przetarte szlaki. Tym razem, po
zabójstwie z premedytacją i szczególnym okrucieństwem - cóż: umarł król, niech żyje król, wakat w paletce nie mógł trwać dłużej niż kilkanaście godzin;) -
okazuje się jednak, że ten nowy król legitymizuje swą władzę ciągłością dynastyczną sprzed wieków;PP
No i teraz
nowego matowego Inglota 328 używam codziennie:) Jest naprawdę uniwersalny - pasuje zarówno do typowym neutrali jak i do mniej wyważonej pstrokacizny;) Dzisiaj połączyłam go z fioletem i turkusową kreską, a na tych zdjęciach możecie zobaczyć jak wyglądałam wczoraj -
z kolorowym akcentem w postaci Inglotowego matowego kobaltu w numerze 388.
Kobalt to chyba jedyny rodzaj niebieskości, który bez zaciskania zębów mogę nosić na powiekach. Zwłaszcza, że świetnie podkreśla zielone tęczówki. Rekomenduję.
Na ustach polecana wielce przez niezrównaną Kasię D szminka Maybelline Hydra Extreme w odcieniu Luminous Beige.
pozdrawiam!
Marta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz