czwartek, 12 lutego 2015

Imprezowy makijaż - kobalt, turkus i błysk

To był mój makijaz sylwestorwy, ale w ostatkowe klimaty wpisuje się chyba równie dobrze. Połyskiwał przepięknie moim zdaniem, (czego niestety nie oddają zdjęcia), a to za sprawą zastosowania pyłku z firmy Inglot z serii o tajemniczo brzmiącej nazwy "ozdoby do ciała". Może gdybym wybierała się na karnawał do Rio, zastanowiłabym się na dozdobieniem w ten sposób ciała, jednak w bardziej standardowych okolicznościach sugeruję zainteresować się tym produktem celem aplikacji naocznej;)
Jest niesamowicie błyszczący! Posiada tonację zimną, biało-niebieskawą.




A tak prezentował się mój make-up oka: 




Polecam eksperymentować z pyłkami, sypkimi pigmentami i brokatami i tuningować wszelkie warianty kresek i smokey eye!

Udanych ostatków;) 

Marta 








piątek, 12 grudnia 2014

Ja mam śnieg:)

...a przynajmniej jeden, nieco krzywy płatek;) Myślę, że zdecydowanie lepiej by mi się go malowało na kimś niż na sobie, ale jakoś ok. 2 w nocy trudno o modela innego, niż własna skromna osoba;P



A na ustach nowy nabytek z Golden Rose, oczywiście seria Velvet Matte, tym razem nr 18 - coś wspaniałego, bardzo elegancka, głęboka matowa czerwień. Zresztą co ja tu będę dużo mówić, wszyscy mają matowe szminki z GR, mam i ja!

pozdrawiam Was, Marta 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Na niebiesko

Ten makijaż zrobiłam w całkowitej niemal sprzeczności ze sobą. Kolor niebieski (nie gołąbkowy, nie kobaltowy, nie niebieskawy, nie turkusowy - nie - chodzi o nie-biesk-ki) nigdy nie należał do mojego kolorystycznego, makijażowego repertuaru. Kiedy w jakimś czasopismie przeczytałam wypowiedź jakiegos światowej sławy wizazysty (niestety nie pamiętam kto to był), że nie ma kobiety, do której nie pasowałby kolor niebieski w makijażu. Byłam tą wypowiedzią bardzo zdziwiona, ten kolor, przede wszystkim w wydaniu perłowym, nosi na sobie odium kiczu i tandety rodem z lat 80-tych. Czerwień, zieleń, pomarańcz, filotet, nawet żółcien - tak, ale niebieski?

No, ale skoro już te kolory znalazły się w mojej nowej palecie Sleek Acid, to eksperymentuję. Jakie wnioski po jednym dniu na niebiesko? Mąż pochwalił, to zawsze jakis plus;) Zielone oko wychodzi w takiej kreacji nieźle. Poza tym, to jednak trudny kolor dla mnie i mimo całej mojej odwagi makijażowej - do niego chyba się nie przekonałam. Poniżej zdjęcie makijażu wykonane wieczorem, tylko po niewielkich poprawkach, więc może wyglądać na sfatygowany...






Malujecie się niebieskimi cieniami?



pozdrawiam
Marta


czwartek, 6 listopada 2014

Wracam :)

To znowu ja!
Dziekuję Wam bardzo za ponaglania i zapytania kiedy nowy post. Naprawdę to było miłe i motywujące, więc znowu sie pojawiam, w jak najmniej jesiennej odsłonie. Kto powiedział, że jesienią trzeba malować się w kolorystyce spadających liści i czerwonego wina, może ewentualnie z dodatkiem gnijącego mchu?;) Ostatnio moim ulubionym makijażem jest mocny neon z palety Sleek'a Acid. Uwielbiam mocne, nieprzytomnie intensywne maty w prowokacyjnych kolorach, nieoczywistych ale zaskakująco chętnie łączacych się ze sobą mimo pozornej sprzeczności. Nawet nie wiecie jak bardzo cieszy mnie taki look!

Ostatnio to mój makijaż codzienny!






Pomarańcz z różem dogadują sie wspaniale, ale póki co na perłowe niebieskości i na odblaskową zieleń nie mam jeszcze pomysłu, do którego byłabym w pełni przekonana. Chyba że na jakąś sesję zdjęciową, ale to jednak nieco inna bajka. Tak czy inaczej paletę Acid lubię mimo przerażającego może (dla niektórych) pierwszego wrażenia, uważam, że jest używalna i bardzo inspirująca. 



Zapraszam Was też na moja nową stronę wizażową, mam nadzieję, że Wam sie spodoba!

Do następnego,
Marta 




sobota, 29 marca 2014

Pierzaste rzęsy w błysku fleszy

Jakiś czas temu miałam przyjemność uczestniczyć w mojej pierwszej, prawdziwej sesji zdjęciowej:)
Modelką była Gosia, dziewczyna o - moim zdaniem - nieco egzotycznej urodzie:) A głównym bohaterem naszej sesji były pierzaste rzęsiska z Inglota, które okazały się być bardzo kapryśnym i trudnym we współpracy obiektem fotografowania. Fotografka - czyli Beata chciała uzyskać efekt rozwianego włosa dzięki wentylatorowi, ale chyba pierwszy raz w życiu widziałyśmy przekomiczny efekt falujących "na wietrze" rzęs;)

Makijaż był fioletowo-pomarańczowy, twarz pokryta sporą dawką konturu i rozświetlacza, a usta super "nudowe". Wyszło tak:




Mnie osobiście zdecydowanie bardziej podobało się czarne tło, ale ja jestem w ogóle taki czarny charakter, że lubię czerń. Natomiast Beata z kolei była za bielą... Dla każdego coś miłego:) 


A ta tkanina to obrus mojej Mamy! 


Na dole zrobiłam pomarańczową kreskę, widać ja tylko na tym zdjęciu: 



Mam nadzieję, że relacja z kolejnych sesji już niedługo!

Do następnego, Marta 


sobota, 22 lutego 2014

Moja kreska dla opadającej powieki a'la Azjatycki Cukier

Dla wielu z Was kreska jest niezbędnym elementem makijażu. Dla mnie nie, a już na pewno nie graficzna kreska lajnerem na górnej powiece. Taka robię rzadziej niż częściej, nie dlatego, żeby mi się nie podoba, tylko na moim oku wykonanie takowej jest mocno czasochłonne. Co więcej - jestem zdania, że odpowiednim cieniowaniem możemy stworzyć lepszy efekt na oku niż akurat krechą. Choć przyznam, czasem się ona przydaje:)

Dlatego i ja, mimo niesprzyjającej i niechętnej do współpracy kanwie - po nią sięgam. Na temat prawidłowego rysowania kreski, zwłaszcza na powiece opadającej - doktorat można by pisać. Monografii na ten temat - zarówno w świecie vlogów jak i blogów - powstało od groma. Trendy są różne - różne szkoły często wzajemnie sobie przeczą. Nie pozostaje zatem nic innego, jak poszukać własnej drogi - metodą prób i błędów, jak to w życiu...

Początkowo byłam pod wpływem doktryny głoszącej, ze na opadającej powiece powinno się rysować zewnętrznego zawijasa (tzw. jaskółkę) wcześnie i wysoko, wyżej niż kącik oka, jeszcze przed momentem, gdzie tworzą się nieszczęsne fałdki. Fakt, jakiś czas tak robiłam, jednak taka kreska jest dla mnie jakaś taka bardzo sztuczna, z obecnego punktu widzenia. Może być wręcz karykaturalna.

Niektóre guru zakazują posiadaczkom opadających powiek i kącików dojeżdżać kreską aż za kontur oka głosząc, że zawijasami gnącymi się i łamiącymi w załamkach powstających przy otwartym oku stworzą sobie one więcej szkody niż pożytku. Może i mają rację, ale ja nie lubię tej asekuracyjnej szkoły:)

Dlatego najbardziej przemówiła do mnie wykładania znanej Wam być może koleżanki z Singapuru. Nieskromnie powiem, że już wcześniej rysowałam sobie tak brawurową kreskę, wcale a wcale nie obawiając się o to, że moje spojrzenie będzie "smutne";)

Kilka fotek jak wychodzi to u mnie:







Wiem, że to co widać wyżej jest niezgodne z wieloma dogmatami;) Ale w takiej kresce czuję się najlepiej a - dzięki Bogu - mam w sobie na tyle radości i optymizmu, że smutne oko mi nie straszne;) 

Co Wy na to?

pozdrawiam!
Marta 



sobota, 15 lutego 2014

Moje walentynki:) z makijażem oczywiście!

Jak ludzie są sobie bliscy, to można walentynkować nawet w Urzędzie Miasta;) A załatwialiśmy sprawę bardzo mocno związaną z tym blogiem - otóż nasza firma już oficjalnie może świadczyć usługi wizażu:)
To była naprawdę niezwykła wizyta w tym miejscu - przed nami nie było ani jednej, jedniusieńkiej osoby! Jako, że sprawy udało się załatwić szybko i skutecznie, postanowiliśmy jeszcze jakoś wykorzystać wolny czas i wybrać się do Muzeum Sztuki Współczesnej (krakowski MOCAK).

Własnie gdy odpalałam silnik auta zadzwonił telefon. Z przedszkola - synek źle się czuję. Mój mąż hmm - być może nawet odetchnął z ulga, bo na myśl o sztuce współczesnej chyba dostaje gęsiej skórki.... A ja ostatnio ma w sobie coraz więcej luzu wobec zmieniającej się jak w kalejdoskopie rzeczywistości, więc nawet się nie zdenerwowałam całą sytuacja, zwłaszcza, że i tak Kubuś stosunkowo rzadko choruje.
Siedzieliśmy więc całe popołudnie w trójkę w domu, przy sałatce greckiej z tostami:)
A gdy płeć brzydka już zasnęła, udałam się na Walentynki z Mamą do Galerii Krakowskiej;)

A, właśnie - byłabym zapomniała - przecież zrobiłam sobie na Walentynki całkiem specjalny make-up. Wprawdzie dopiero późnym popołudniem;) No i pstryknęłam mu kilka fotek:D

Najpierw wyglądało to jakby narobił mi na oko ptak... a to tylko punktowo nałożona baza z białej kredki:)


Moje oko bez makijażu jest smutne i oklapnięte oraz mało wyraziste, mimo dość ciemnej oprawy. Tak ma fason, no. A z tą bielą to już w ogóle kosmos o_0 ;) 


O, zaraz zaraz, jakby coś się zaczyna dziać! Inglot 117. 


I kontur z czerni - cukierkowe kolory lubię łamać czymś ciemnym. 


Roztarcie górnej granicy szampańskim złotem (złoto kocha turkus!).



Rozcieram granice między opalizującym Inglotem a smolistym Sleekiem...


Czarnym cieniem rysuje całkiem brawurową kreskę dostosowaną jednak do mojego kształtu oka. Kreska łączy też górną i dolna powiekę. 


Na dolnej kresce przenika się mocniejsze złoto, turkus oraz czerń w zewnętrznym kąciku. Dolna granica tej kreski tez obwiedziona jest cieniuteńką czarną linią. A wywinięcie kreski, zwane popularnie jaskółką zaakcentowałam wspaniała kredką w kolorze neonowego, ciepłego błękitu. A na środek górnej powieki mgiełka złotego pyłku... 


No, poszalałam - zaraz wychodzę w miasto:D


Usta nudziakowe. Catrice 010 - klasyk. (brodę musiałam uciąć bo wyszła pierońsko długaśna;))


I jeszcze kilka ujęć:) Ta kolorystyka jest zupełnie niewalentynkowa, prawda? 

















Tak, ta historia skończyła się happy endem:) Kwiatki są. Co ciekawe, tego dnia dostałam też jeszcze jedną walentynkę - cynamon:))) 

Jak Wam się podoba? 

pozdrawiam
Marta