poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ekscytująca eksploracja...

...własnej szafy w toku:) Pochmurny, śnieżny dzień, chory na zapalenie oskrzeli, mały chłopczyk na stanie:), perspektywa spędzenia całego dnia w domowym zaciszu...



...to wizja całkowicie sprzeczna z moim dynamicznym temperamentem, chętnie pobuszowałabym po galerii handlowej, albo przynajmniej po jakiejś handlowej ulicy, np. Karmelickiej, gdzie wyprzedaże jeszcze w rozkwicie:) Ale niezwykle ważna kompetencja życiowa to umejetność dostosowywania się do aktualnych warunków i okoliczności, więc się dzisiaj "przebranżawiam" i nurkuje do szafy.

Nie ukrywam, był tam niezły bałagan (naprawdę...) co od dłuższego czasu powodowało ubieranie się bardzo minimalistyczne - w ciągle te same rzeczy, zestaw "dyżurny", pierwszy z brzegu. Nie jestem fashionistką ani szafiarką, nie jestem miłośniczka najnowszych trendów w ubieraniu się, nie kocham kolorów w moim stroju;) Co nie znaczy, że nie lubie wyglądac fajnie. Ubieram się w sposób przemyslany i wydaje mi się, że mam swój dość zdefiniowany styl, bazujacy nie tyle na kolorach i wzorach, co na stylowych konntrastach i na ubraniach będących raczej tłem dla dodatków. Ale dużo by pisać...

W każdym razie w ostatnich miesiącach w odstawkę poszło większość zapomnianych w czeluściach szafy ubrań, a szkoda, niektóre leżą tam nieuwżywane może nawet dłuzej niż całe miesiące. Stosunkowo niedawno robiłam przegląd rzeczy nienoszonych i większość z nich czeka grzecznie w pudle w przedpokoju na wywózkę. Natomiast postanowiłam podejsć do tematu z większą brutalnoscią i pozbyć się jeszcze kilku rzeczy zniszczonych (kosz!) lub nie podobających się, nie pasujących, od daaaawna nienoszonych, bez perspektyw u mnie;)





Mam nadzieję, że skutkiem tych działań (których elementem będzie też akcja bardzo rzedko u mnie wystepujaca - prasowanie...) będzie ponowne odkrycie kilku fajnych starych ciuchów - to prawie jak upolowanie czegos na zakupach, prawda?;) I powstana nowe stylizacje:) Pochwalę się jeśli się uda! A póki co życzcie mi powodzenia!

Zawodowo: zapraszam na wieczory panieńskie Kraków oraz City Game Kraków;)

pozdrawiam
Marta

sobota, 26 stycznia 2013

Zostały mi dwie pachnące buteleczki...

Zapachy maja w sobie jakąś magię. Potężnie oddziałują na zmysły, nie tylko zresztą na zmysł powonienia, ale pobudzają i poruszają całego człowieka, potrafią zadziałać bardziej sugestywnie, niż stare, odgrzebane w szafie notatki a nawet zdjęcie. Zapach z przeszłości potrafi wyciągnąć z zakamarków pamięci rzeczy i uczucia dawno zapomniane, ożywić emocje, sytuacje. Dlatego trudno mi jest rozstawać się z buteleczkami zużytych perfum. Za każdym razem, gdy otwieram je i wącham nakrętkę, czuje "to coś", czego nie potrafię nazwać, ale co sięga początkiem w przeszłość.




Mimo, że ostatnio staram się z brutalną bezwzględnością eliminować z mojej niewielkiej powierzchni mieszkalnej wszystko co zbędne, te dwie buteleczki jeszcze jakiś czas zostaną. Jak długo? Pewnie, aż znajdą swoich następców. A na to muszą poczekać na lepszy moment dla portfela;)

Poza tym buletelczki naprawdę cieszą oko. To też konkretny argument za przedłużeniem ich zasłużonej emerytury na mojej rajskiej wyspie:)) Zobaczcie na te piękne detale na nakrętkach:






Te moje dwa zapachy są jak ogień i woda. Może zacznijmy od wody. Na pierwszy rzut oka to zapach zupełnie nie w moim stylu, gdyż nie lubię perfum świeżych i orzeźwiających. A te są po prostu kwintesencją świeżości  I - o dziwo - własnie w tej świeżości się zakochałam, kiedy pewnego letniego dnia, skrajnie wymęczona upałem weszłam do perfumerii w Galerii Krakowskiej i je powąchałam. Poczułam się natychmiast jak nowonarodzona, to było naprawdę niesamowite, jak szklanka coli (w upały najbardziej lubię pić colę;))

No i kupiłam: zapach nazywa się Aqua Allegoria marki Guerlain, w wersji Herba Fresca, czyli świeże zioła. I to właśnie w tym zapachu jest niezwykłe, to sprawie, że nie jest on zwykłym świeżakiem w stylu Cool Water  Davidoff (który kiedyś miałam i do dzisiaj pozostał mi uraz;)) Zapach jest owszem, cytrusowy, ale ten słodki cytrus złamany jest nuta skoszonej trawy, może i nawet narwanych ziół. Stąd też, nie jest to zapach banalny. Natomiast wciąż jest bardzo uniwersalny i przyjemny w odbiorze. Większość z Was pewnie nazwałaby go typowym zapachem na lato. Ja, tkwiąc już jakiś czas w urodowej blogoswerze, już też chcąc nie chcąc przyjęłam ten podział, ale i tak się z nim nie zgadzam;) I uwaga - to co mnie irytuje - w buteleczce zostało jeszcze sporo perfum, ale nie da się już ich zużyć, nie da się nimi psiknąć, co  - mimo mrozu za oknem, chętnie bym zrobiła:)



Jestem za to przekonana, że większości z Was mój kolejny "wykończony" zapach, czyli Yves Rocher So Elixir kojarzy się właśnie z zimą. Te perfumy są - jak to się mówi - otulające, zapach mocno słodki i raczej ciężki, choć na pewno nie duszny. Elegancki, teoretycznie zapewne wieczorowy. Po zakupie, gy przeczytałam jego recenzje, byłam zdziwiona, że dziewczyny piszą o zapachu herbaty Earl Grey. Potem doszłam do wniosku, ze coś w tym jest, ale na pewno kompozycja jest o wiele bogatsza. Piękny  raczej klasyczny zapach, bardzo "noszalny" i jak sądzę - łatwy w odbiorze:)



W ogóle jestem bardzo miło zaskoczona zapachami z Yves Rocher, zwłaszcza jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości  Zapachy mają przepiękne, po prostu rewelacyjne, na mojej liście do kupienia są jeszcze przynajmniej cztery pozycje:) Co pewnie nastąpi wkrótce, bo perfumy lubię, szybko je zużywam (aż nie mogę uwierzyć, jak ktoś pisze, że ma te same perfumy np. 2 lata... ja rozprawiam się z flakonikiem w góra 3 miesiące... ale zawsze kupuję najmniejsze odstępne pojemności:) Jak już mam świetnie perfumy, to psikam się nimi intensywnie, bo lubię czuć je na sobie...

Podciągnijmy troszkę mój biznesik;) Zapraszam na wieczór panieński w Krakowie oraz na City Game Kraków. Do następnego:)

pozdrawiam
Marta




piątek, 18 stycznia 2013

Lily Lolo - pierwsze podejście

Jako, że własnie kończyła się trzecia już z kolei buteleczka mojego ulubionego podkładu z firmy Collistar, doszłam do wniosku, że to bardzo dobry pretekst, żeby wreszcie skusić się na jakiś łakomy kąsek z popularnej w sieci firmy specjalizującej się w kosmetykach mineralnych - Lily Lolo. Nie będę tutaj wnikać we wszystkie parametry i zalety tych kosmetyków, ich dobroczynne właściwości odróżniające je od zwykłych drogeryjnych mazideł - o tym możecie poczytać na stronie dystrybutora: http://www.costasy.pl/

Oto moje zakupy:



Zamówiłam podkład mineralny - tradycyjnie w najjaśniejszym odcieniu. Koszt, niecałe 70 zł jest dość wysoki, aczkolwiek to i tak mniej, niż mój Collistar, więc... zostało mi trochę psychicznego luzu, który pozwolił zamówić jeszcze dwa cienie w cienie prawie 30 zł każdy. Podkład mineralny nie miał jeszcze swojej oficjalnej premiery, jedynie nieśmiałe próby w świetle sztucznym, na podstawie których mogę stwierdzić, że jest dobrze dobrany kolorystycznie (naprawdę jasny!), jedwabisty i delikatnie (lub średnio - w zależności od ilości warstwa) kryjący. Z racji tego właśnie raczej umiarkowanego stopnia krycia na pewno nie zdałabym się na niego jako jako na jedyną tapetę w moich zasobach - nie, to nie dawałoby mi poczucia bezpieczeństwa;) Ale jako alternatywa dla solidniejszej szpachli oraz jakiejś formy kremu BB (gdy nie chcemy używać pędzla) - mam nadzieję, że sprawdzi się świetnie. Prawda, miałam się nie rozpisywać o właściwościach  ale muszę, no po prostu muszę wspomnieć, że podkład zawiera w sobie przeciwsłoneczny filtr mineralny o faktorze SPF 15. Cieszy:)

Oto jak wygląda:





Na temat cieni mogę już powiedzieć nieco więcej, gdyż zdążyłam się nimi pomaziać na rożne sposoby:) Jak wspomniałam na filmiku...




...poszukiwałam odcieni nietuzinkowych i takich, których nie mam jeszcze w swoim zbiorku. Jeśli chodzi o odcień Green Opal, można powiedzieć, ze moje oczekiwanie się sprawdziły. Nie jest to cień dla każdego, ale akurat ja lubię błyskotki na oczach więc jestem zadowolona. Poza tym kolor jest raczej oryginalny i rzadko spotykany a przy tym - nie jest bardzo ciemny ani agresywny, więc można go użyć na co dzień. Polecam.






Kolejny cień  - Miami Taupe - to moje wielkie rozczarowanie. Spodziewałam się czegoś ekstra unikatowego, dodatkową zachętą był dla mnie filmik z makijażem w wykonaniu Kasi D:) Jednak kolor ten na pewno oddam którejś z koleżanek. Dlaczego mnie nie usatysfakcjonował? Słaba pigmentacja, bez bazy jest prawie niewidoczny, dopiero baza Artdeco wydobywa z niego średnio intensywny kolor. Po cieniu, który kosztuje 30 zł (+ koszt przesyłki) spodziewałabym się więcej. Druga sprawa - kolor niestety nie jest specjalnie ciekawy ani unikatowy. Powiem więcej, jest niemal identyczny jak jeden z moich ulubionych cieni z Inglota - 402 Pearl o którym więcej pisałam w tym poście. Poniżej na zdjęciu możecie zobaczyć porównanie. Mimo wszystko jednak wolę Inglota, kolor jest troszkę bardzo skomplikowany, ma delikatnie mniej rudych tonów i szczyptę więcej fioletu oraz połysku. Jest mocniejszy. To tak po dogłębnej analizie - na pierwszy rzut oka różnicy nie widać, a koszt Inglotowego kółeczka to tylko 10 zł:) 

Zobaczcie:


A tutaj na dłoni bez bazy - słaaaabo:


I porównanie z Inglotem 402:



I na bazie: po lewej Lily Lolo, po prawej Inglot:


Zamówiłam jeszcze 4 darmowe próbki: podkład mineralny In the Buff który będzie testować moja Mama, rozświetlacz Star Dust:



Jak widać rozświetlacz jest naprawdę delikatny, świetni nadaje się na co dzień. Daje efekt neutralnego kolorystycznie blasku, który bardzo mi się podoba, aczkolwiek nie jestem pewna, czy nie znalazłabym czegoś podobnego w lepszej cienie. Na pewno bardziej pasuje do mojej karnacji, niż obecnie używany przeze mnie rozświetlacz z Essence, który jest wybitnie złoty w swojej tonacji. Czy kiedyś zamówię Star Dust? Pożyjemy, zobaczymy - nie wykluczam:)

Jeśli chodzi o bronzer, to wybrałam ciekawe moim zdaniem połączenie, czyli odcień ciemny, za to błyszczący, czyli Bondie Bronze. Takiego odcienia nie posiadam, a osobiście jestem entuzjastką ciemnych bronzerów używanych (umiejętnie!!!) do jasnej karnacji. Bronzerek jest zachęcający, ale trzeba podejść do niego z odwagą i rozwagą:) Podoba mi się...





No i próbkowa gwiazda - róż do policzków w odcieniu o nazwie Cherry Blossom:) Jest przepiękny! Przy najbliższej okazji będzie mój. Takiego różu jeszcze nie posiadam, a to, co mi się w nim podoba, to subtelny (nie chamsko brokatowy) połysk oraz niejednoznaczność koloru, który wydaje się być brzoskwinią, ale mieni się (niemal opalizuje) na bardzo chłodny róż z fioletowymi tonami. Starałam się to oddać na zdjęciach, choć niekoniecznie się udało... Ale zerknijcie:






Zanim się pożegnam, zapraszam serdecznie na wieczór panieński w Krakowie oraz na zwiedzanie Krakowa z przewodnikiem.

Do następnego:)

Marta 











niedziela, 6 stycznia 2013

Makijaż dzienny z mocnym akcentem

Makijaż wygląda tak:







W roli głównej wystąpiła kredka z firmy Bourjois w odcieniu 54 Bleu cliniquant, wodoodporna. Bardzo ją polecam, ma niesamowitą pigmentację i na linii wodnej jest nie-do-zdarcia. Ciężko ją nawet zmyć płynem do demakijażu;) W każdym razie była ze mną calutki dzień, w czasie którego zaliczyłam też drzemkę;) Na górną powiekę nałożyłam cień Inglota z nowej kolekcji - 154, perłowy. W załamaniu troszkę brązu, a kąciku standardowo rozświetlacz z paletki Too Faced. Rzęsy - Douglas Absolute. 

Do zobaczenia!

Marta 



wtorek, 1 stycznia 2013

Makijaż sylwestrowy i kilka myśli

Kontynuując dwuletnią już tradycję, po raz trzeci wybraliśmy się z Kubusiem na zabawę sylwestrową z udziałem dzieci u znajomych. Dla mnie to świetny pretekst ku wykreowaniu nieco bardziej odjechanego look'u, zwłaszcza jeśli chodzi o makijaż. Nawet jeśli nie bawię się na balu czy innej imprezie z większym rozmachem, to jednak przyjęło się, że ta jedna noc w roku uzasadnia szaleństwo i ekstrawagancję, która na inne okazje byłaby po prostu jarmarczna. Tym razem miałam ochotę na brokat i kępki sztucznych rzęs, po powrocie do domu wyglądało to mniej więcej tak:













Użyłam głównie cienie z Inglota - czerwieni, fioletu i złota. To kolory wręcz książkowe i idealne do podkreślenia zielonej tęczówki. Na czerwony cień na ruchomej powiece nałożyłam brokat w kolorze rózowo-liliowym, zakupiony w sklepie dla plastyków i bazowo używany podczas gier miejskich w Krakowie, które organizuję;) W ostatniej chwili sobie o nim przypomniałam i stwierdziłam, że pasuje dużo bardziej niż mój srebrny brokat z Vipery. 


Myślę, że wielu z nas czuję się przytłoczonymi obowiązkiem szampańskiej zabawy w Sylwestra. Są też osoby, jak słynna i znana Wam Szusz, które uparcie powtarzają, że jaki Sylwester, taki cały rok, dlatego ta wyśmienita zabawa obarczana jest dodatkowo brzemieniem odpowiedzialności za spory kawałek przyszłości! Niezmiennie zdumiewają mnie tego typu deklaracje  Skąd ta moc nadawana zabawie sylwestrowej? Co tak naprawdę świętujemy? Dlaczego ta celebracja ma mieć tak kolosalne znaczenie? Dla mnie Sylwester to przede wszystkim pretekst do spotkania z przyjaciółmi, wypróbowania nowego pomysłu makijażowego, urozmaicenie codzienności. Ale bez przesady. O północy po prostu umownie kończy się jakiś czasokres, zaczyna następny.

Jesli sami nie weźmiemy życia w swoje ręce, nie prezkujemy postanowień w decyzje - to mimo najwspaniajszego sylwestrowego szaleństwa, nic się nie zmieni. Takie "czary mary" byłoby zbyt proste!;) Ale mamy w sobie nieodpartą potrzebę ominięcia ciężkiej pracy nad własnym zyciem i magincznego oddziaływania na rzeczywistość, choćby ten rodzaj oddziaływania byłby niepewny i trudny do kontrolowania. Nie dajmy sie jednak tej iluzji.

Wszystkim życzę Nowego Roku pełnego pozytywnych zaskoczeń i by był to kolejny krok na dordze ku odkrywaniu i realizacji życiowego powołania. A jeśli planujesz ślub na terenie Małopolski, to pamiętaj o ciekawej opcji jaką jest wieczór panieński w Krakowie;)

pozdrawiam!
Marta